Choć o tłustym czwartku nikt już chyba nie pamięta, przynajmniej w porze letniej, natknęłam się kilka dni temu na przepis, którym w tym roku uraczyłam nie tylko męża ale co najmniej połowę firmy w której pracuje. Pączki są pyszne, przyznaję, ale i kaloryczne. Do tego mam wrażenie, że na tłusty czwartek często przyświeca zasada ilościowa, a nie jakościowa. Dlatego w tym roku postawiłam na ... OPONKI SEROWE. Przepis znaleziony chyba gdzieś w sieci, prosty w wykonaniu, a do tego obłędnie smaczny. No więc do dzieła!
Niezbędne produkty:
- 50 dag sera twarogowego
- 50 dag mąki
- 3 jaja
- 1/2 szklanki cukru
- 1 i 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- olej do smażenia
- cukier puder do posypania gotowych oponek
Wykonanie:
Ser zmielić 2x (choć ja kupiłam już gotowy, przemielony ser waniliowy), dodać jaja, cukier i mąkę wymieszaną z sodą. Wyrobić ciasto i rozwałkować na placki o grubości 1cm. Dużą szklanką wykroić kółka i w nich wyciąć dziurki kieliszkami. Ciastka smażyć na rozgrzanym tłuszczu aż będą złociste. Ostygnięte posypać cukrem pudrem.
Efekt końcowy:
sobota, 30 lipca 2011
wtorek, 19 lipca 2011
Projekt: ławka
Dziś podsumowanie kolejnego etapu ogrodowych przemian. Tym razem dotyczy on rzeczy dość prozaicznej, a mianowicie ławki. Owa koleżanka ławka ma już ładnych parę lat. Doskonale pamięta ona czasy, kiedy jako uczennica szkoły podstawowej przesiadywałam na niej w letnie dni z książką w dłoni od śniadania do obiadu. Jak się również okazało, pamięta co najmniej 5 podejść do zmiany swej drewnianej osobowości. Ale od początku.
Rozpoczynając sezon letni, a raczej rzec by należało - kończąc sezon zimowy - utwierdziliśmy się w przekonaniu, iż duża ilość śniegu, mróz i inne "atrakcje" pogodowe nie służą podstawowym, prymitywnym, meblom ogrodowym. W naszym przypadku ławce. Pozwólcie, że daruję sobie barwny opis na rzecz wszystkomówiącego zdjęcia.
Ot i ławka sama w sobie. :) Przyznam się bez bicia, że długo myśleliśmy z mężem co z nią począć. W planach był już nawet zakup nowej sztuki. Jednak sentyment do naszej zielonej staruszki wziął górę. W ostatni weekend zapadła decyzja: Szlifujemy, malujemy, czyli odnawiamy. Już po kilku energicznych ruchach papieru ściernego zrozumieliśmy, że zadanie na pozór nieskomplikowane wcale takie nie będzie. Odkryliśmy co najmniej 5 warstw kolorystycznych. W ruch poszła szlifierka, a wraz z nią pożegnaliśmy połowę grubości deski. Krótka wymiana spojrzeń między mną a mężem i już wszystko było jasne. Bez zakupu nowych desek się nie obejdzie. Jak się szybko okazało to dopiero zakupowy początek. Skończyło się na drewnochronie (barwa mahoń), kilku puszkach farby (zielony, żółty, czerwony, niebieski, różowy) i bezbarwnym lakierze do drewna. Sprzyjająca pogoda i dwa dnia artystycznego działania by z ławki zrobić ŁAWKĘ dostarczyły wiele radości nie tylko nam ale i naszej córce. To głównie z myślą o niej mama zrobiła na nowych deskach kolorowe ... mazy, które tata przykrył podwójną warstwą lakieru. Efektem końcowym jest stara-nowa ŁAWKA. :)
Rozpoczynając sezon letni, a raczej rzec by należało - kończąc sezon zimowy - utwierdziliśmy się w przekonaniu, iż duża ilość śniegu, mróz i inne "atrakcje" pogodowe nie służą podstawowym, prymitywnym, meblom ogrodowym. W naszym przypadku ławce. Pozwólcie, że daruję sobie barwny opis na rzecz wszystkomówiącego zdjęcia.
Ot i ławka sama w sobie. :) Przyznam się bez bicia, że długo myśleliśmy z mężem co z nią począć. W planach był już nawet zakup nowej sztuki. Jednak sentyment do naszej zielonej staruszki wziął górę. W ostatni weekend zapadła decyzja: Szlifujemy, malujemy, czyli odnawiamy. Już po kilku energicznych ruchach papieru ściernego zrozumieliśmy, że zadanie na pozór nieskomplikowane wcale takie nie będzie. Odkryliśmy co najmniej 5 warstw kolorystycznych. W ruch poszła szlifierka, a wraz z nią pożegnaliśmy połowę grubości deski. Krótka wymiana spojrzeń między mną a mężem i już wszystko było jasne. Bez zakupu nowych desek się nie obejdzie. Jak się szybko okazało to dopiero zakupowy początek. Skończyło się na drewnochronie (barwa mahoń), kilku puszkach farby (zielony, żółty, czerwony, niebieski, różowy) i bezbarwnym lakierze do drewna. Sprzyjająca pogoda i dwa dnia artystycznego działania by z ławki zrobić ŁAWKĘ dostarczyły wiele radości nie tylko nam ale i naszej córce. To głównie z myślą o niej mama zrobiła na nowych deskach kolorowe ... mazy, które tata przykrył podwójną warstwą lakieru. Efektem końcowym jest stara-nowa ŁAWKA. :)
poniedziałek, 11 lipca 2011
Haft krzyżykowy
Pamiętam, że gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej babcia pokazała mi jak się haftuje. Ścieg był najprostszy z możliwych ... ale był i sprawiał mi ogromną radość. Pod koniec podstawówki wypłynęłam na szerokie wody - haft krzyżykowy. Szło różnie ale szło, a doping babci potrafił zdziałać cuda.
Niedawno, czyli jakiś rok temu przemiła osóbka z mojej rodziny (Ciocia G.), która jak dla mnie jest talentem hafciarskim nie do pokonania, poprosiła mnie o zakup pewnej kanwy i mulin we wskazanym sklepie internetowym. Zagłębiłam się w Google i znalazłam sklep, który oferował chyba najniższe ceny, jeśli chodzi o docelowy obiekt zainteresowania Cioci. Nie zastanawiając się długo zdecydowałam się na zakup dodatkowej kanwy z zestawem mulin dla samej siebie. Wybór padł na baśniową kanwę "Jacek i Agatka", która po wyhaftowaniu zawiśnie na ścianie w pokoju córci. Ponieważ nie ma się jeszcze czym chwalić, bo praca jest mniej więcej w połowie, pozwolę sobie zamieścić tzw. rysunek poglądowy. Na efekt końcowy musimy jeszcze troszkę poczekać.
źródło: http://www.kanwa.pl
piątek, 8 lipca 2011
Kamyczki, choinki i kora
Jeśli miałabym opisywać wszystko w najdrobniejszych szczegółach to z postu zrobiłaby się zapewne nowela. Postaram się więc zebrać wszystko w stosunkowo "krótki" wpis.
Ogród, czyli to co często dla publiki jest powodem do zachwytów, a dla właścicieli niezłym wyczynem. W moim przypadku odkąd pamiętam ogrodem zajmowali się dziadkowie. Były drzewka owocowe, kwiaty, warzywa. Kiedy ich zabrakło ogród poszedł w zapomnienie. Po kilku podejściach do jakiejś w miarę sensownej jego organizacji w większości miejsc zagościła trawa (koszona okazjonalnie) i choinki (podlewane od święta, chyba, że deszcze sprzyjały). Nie dziwiło mnie to, bo sama miałam problem ze znalezieniem czasu na jakiekolwiek prace porządkowe.
Urlop macierzyński, potem wychowawczy to nowa szansa dla ... ogrodu. Kilka wizyt w galeriach w sieci i sklepach ogrodniczych zaowocowało tym co zaraz zaprezentuje. To dopiero pierwszy efekt przemian ogrodowych ale skoro przechodnie zatrzymują się przy naszym domu na dłużej i nie widać już chwastów to najprawdopodobniej jest już na czym oko zawiesić. :)
Pod pierwsze łopaty poszła część między domem a chodnikiem, nazywana przez nas "pod oknami". Mąż zasadził się na choinki, które dziwnie rosły i zasłaniały prawie całe okna. Były dwie. Pożegnaliśmy je bez większych perturbacji. Niskie iglaki i żółtawe drzewka (niestety nie znam jeszcze ich właściwych nazw) poddane zostały zabiegom fryzjerskim. Cały teren został odchwaszczony i przekopany. Zakupiliśmy nowe drzewka iglaste, które zamieszkały w specjalnie wydzielonych miejscach w towarzystwie kory. Pozwolę tu sobie na małą reklamę i polecę szkółkę krzewów ozdobnych z której pochodzą nasze iglaste nabytki. Wybór ogromnie duży, fachowa i szalenie sympatyczna obsługa, a do tego dobre ceny i przede wszystkim jakość zakupionych produktów.
Wracając do projektu ... Na całej ziemi rozłożyliśmy agrowłókninę, której zadaniem jest przepuszczanie wody i powietrza, i zatrzymywanie chwastów. Z perspektywy czasu mogę przyznać, iż w 80% spełnia ona swoją rolę. Te 20% to chwasty, które zawsze gdzieś znajdą ujście ale ich ilość i lekkość usuwania sprawiają, iż pracy jest na 10 minut raz w tygodniu. Agrowłóknina schowana została pod stosem kamyków. Jeśli mnie pamięć nie myli to zmieściło się tam około 20 worków po 20kg każdy. Powstała też alejka z płytek drewnopodobnych. Cały projekt to czas około 2 tygodni (średnio 2-3h dziennie) z przerwami na deszczowe bądź upalne dni. Wizualizacja, z której jesteśmy dumni poniżej.
Wracając do projektu ... Na całej ziemi rozłożyliśmy agrowłókninę, której zadaniem jest przepuszczanie wody i powietrza, i zatrzymywanie chwastów. Z perspektywy czasu mogę przyznać, iż w 80% spełnia ona swoją rolę. Te 20% to chwasty, które zawsze gdzieś znajdą ujście ale ich ilość i lekkość usuwania sprawiają, iż pracy jest na 10 minut raz w tygodniu. Agrowłóknina schowana została pod stosem kamyków. Jeśli mnie pamięć nie myli to zmieściło się tam około 20 worków po 20kg każdy. Powstała też alejka z płytek drewnopodobnych. Cały projekt to czas około 2 tygodni (średnio 2-3h dziennie) z przerwami na deszczowe bądź upalne dni. Wizualizacja, z której jesteśmy dumni poniżej.
wtorek, 5 lipca 2011
Kulki czekoladowe z nutą mięty
Niezbędne produkty:
- opakowanie ciasta do samodzielnego wypieku firmy Delecta
- 1 jajko
- 40ml mleka
- 50g margaryny
W telegraficznym skrócie:
Przyznam szczerze, że to chyba jedne z najprostszych ciastek jakie miałam okazję piec. Wymieszanie wszystkich składników zajmuje dosłownie moment. Wypiek niewiele więcej bo (aż) 10 minut. Jedyna "dłuższa chwila" wynosząca 2h to oczekiwanie pomiędzy wymieszaniem, a wypiekiem aż ciasto się schłodzi w zamrażalniku.
Smak:
Jeśli jesteście łasuchami, uwielbiacie wszystko co czekoladowe, miętowe, czy po prostu słodkie to te ciasteczka są właśnie dla was.
Męski punkt widzenia:
Mąż stwierdził jednoznacznie: "Idealnie pasują do Tymbarka wiśniowo-jabłkowego!" Błagam, nie proście mnie o jakieś wyjaśnienia. Ktoś kiedyś powiedział, że mężczyźni są prości. Odczytałam więc wypowiedź męża jako komplement w stylu: "Kochanie, ciasteczka są wyśmienite" i niech tak pozostanie. :)
Fotorelacja:
Porządki, presja czasu i niespotykana wręcz dostępność składników - pieczemy!
Ale od początku. Co kilka dni mam nieodpartą ochotę przeszukać którąś z szaf w naszym domu i pozbyć się rzeczy, które zalegają w niej już ładnych parę miesięcy i nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta miała ulec zmianie. Tak było i dziś.
Moją "kolejną ofiarą" okazał się barek w pokoju córki, w którym trzymam jej łakocie itp. Natknęłam się tam również na zakupione jakiś czas temu dwie różne paczki ciastek do wypieku. Jedne maślane, drugie czekoladowe. Ekspresowa kontrola dat przydatności podanych na opakowaniu zaowocowała planem na upieczenie ciastek czekoladowych, wszak ich żywot dobiega końca w sierpniu tego roku.
Pomyślałam, że do pełni szczęścia jak zawsze zabraknie pewnie jakiegoś składnika. O dziwo mój monolog wyglądał następująco:
- 1 jajo - MAM!
- 40ml mleka - MAM!
- 50g margaryny - MAM! MAM! MAM!
Przyznam, że to niespotykana wręcz sytuacja i jeszcze ze dwa razy przyszło mi przeprowadzić kontrolę dostępności niezbędnych produktów podanych na opakowaniu pod hasłem: PRZYGOTOWAĆ.
Jeszcze chwila na zapoznanie się ze sposobem przygotowania i krótki acz zdecydowany wniosek:
PIECZEMY DZIŚ KULKI CZEKOLADOWE Z NUTĄ MIĘTY firmy Delecta.
Recenzja, fotorelacja, czy jak kto woli opinia - w osobnym wpisie.
poniedziałek, 4 lipca 2011
Bez prologu ani rusz
Skoro było już uroczyste otwarcie, nie może zabraknąć także wstępu, wyjaśnienia, przedstawienia idei, czyli krótko mówiąc uchylenia rąbka tajemnicy i sklecenia kilku zdań w formie odpowiedzi na zasadnicze pytanie: "O czym będzie ów blog?".
Rzec by się chciało, że będzie tu o wszystkim po trochu. To jednak oklepane stwierdzenie i rzadko kiedy prawdziwe. Czas nazwać rzeczy po imieniu - w autorce blogu drzemie artystyczna dusza. Ma ona wiele pomysłów, które nierzadko wciela w życie. Na prośbę najbliższych pisze wiersze rymowanki, które rozbawiają do łez, chcąc dogodzić mężowi znika w kuchni na kwadrans lub dwa by powrócić z talerzem pełnym czekoladowych cupcakes, na Dzień Babci pomaga córeczce z przygotowaniu laurki na miarę mistrzów, a w wolnym czasie zaszywa się w ogrodzie, haftuje, czy po prostu krząta się po mieszkaniu próbując dorównać Perfekcyjnej Pani Domu. Od dziś każdy, nawet najdrobniejszy, efekt jej pracy ujrzy prawdziwe światło dzienne i trafi pod publiczny osąd.
The Land of Art - otwarcie!
Niby zwyczajny 4 lipca. Brak święta państwowego (przynajmniej na razie), brak ważnych dat w rodzinnym kalendarzu, a jednak. Być może za sprawą tego blogu będzie to dzień wart przywołania w kolejnych latach. Może nawet okazja do świętowania. O tym jednak dowiemy się z czasem.
Na dzień dzisiejszy jedno jest pewne:
The Land of Art blog uważam za otwarty!
The Land of Art blog uważam za otwarty!
Subskrybuj:
Posty (Atom)